Żałuję, że nie wychowano mnie do starości

Ten tekst Gosi Ohme warto przeczytać…

„Płaciłam w kasie jednego ze sklepów, gdy zaczepiła mnie starsza pani: „Niech pani dobrze przejrzy rachunek, bo łatwo można zostać oszukaną„. Standard. Upierdliwa staruszka, która ma mnóstwo czasu i zapewne nie ma racji. Przepraszam za ten osąd, ale taka była moja pierwsza myśl. Ale ona mówiła do mnie, mówiła i mówiła, a ja już nie słyszałam tego narzekania, tylko czułam, jak łzy napływają mi do oczu.[…]

Nie odwiedza się z dziećmi domów starości, nie pokazuje starych ludzi w telewizji, internecie, nie ma ich na okładkach kolorowych magazynów. Na przykład wszyscy znamy zdjęcia Audrey Hepburn, gdy miała 20 lat i była młoda i piękna, a nie pamiętamy jej, gdy była starsza i przez wiele lat jako ambasadorka Unicef-u walczyła z głodem i biedą na świecie. Czy nie była nadal piękna?[…]”

Pełny tekst czytaj TU

92a1c6bbb19f6922a99dce3b79322246,641,0,0,0

Audrey Hepburn•screen z huffingtonpost.com

Dyskusja (1)

  1. Lvy

    Witam serdecznie
    W pewnym sensie to prawda, że sakramentalne tak cementuje związek, ale jest to kwestia wyłącznie kulturowa. Realnie patrząc, ślub jako taki nie powoduje tego, że ludzie bardziej się kochają, żyją zgodniej, a ich związek staje się lepszy od innych związków. Ślub kościelny teoretycznie można wziąć tylko jeden raz w życiu, co sprawia że jakaś część osób nie pali się do rozstania i wydaje się ono straszną ostatecznością. Kiedyś to w ogóle było nie do pomyślenia. Małżeństwo mogło być koszmarem i pomyłką stulecia, ale ludzie byli razem nie dlatego, że wierzą w Boga, ani nawet nie dlatego, że są chrześcijanami, tylko to po prostu nie było społecznie akceptowane i rozwodnik był napiętnowany. Ale to każdy wie, dlatego skupmy się na ślubie-rytuale, czyli tym jakie znaczenie ma ta ceremonia w sensie czysto duchowym. Ślub jako rytuał jest związaniem ludzi, ale oczywiście nie w fizycznym sensie, bo gdyby tak to działało, poślubione pary nigdy by się nie rozstawały. Ślub wiąże ludzi na poziomie duchowym i energetycznym skutkuje m.in. tym, że ludzie są na siebie skazani nawet przez kilka kolejnych wcieleń (nie koniecznie później znf3w są małżeństwem, ale tez i nie należy to do rzadkości). Nie umiem tak do końca powiedzieć, co jeszcze się dzieje, jeśli poznam jakieś ciekawe szczegóły, na pewno się nimi podzielę. Złodzieje dusz, to nie do końca adekwatna nazwa. Duszy ukraść nie można uważam, że kościf3ł nikomu jej nie zabiera w dosłownym sensie. Ostatnie namaszczenie (czyli sakrament przyjmowany na łożu śmierci/w przypadku poważnej choroby grożącej śmiercią), najprawdopodobniej ma na celu sprawienie, by dusza w następnym wcieleniu znf3w była związana z chrześcijaństwem, należała do kościoła i oddawała mu swoją energię. Tym samym koło się zamyka.Tak sądzę, bo to co się dzieje z nami na łożu śmierci, ma niebagatelne znaczenie i mocno wpływa na to, z czym i w jaki sposób powrócimy. Jest sporo relacji świadczących o tym, że moment odejścia jest szalenie ważny i okoliczności odejścia (towarzyszące mu emocje, ból, świadomość bądź jej brak etc.) odciskają mocny ślad. Rytuał operujący na czakrach z pewnością wywiera silny efekt (ostatnie namaszczenie zdecydowanie do takich należy: przypomnijmy, że kapłan specjalnym olejkiem czyni znak krzyża dokładnie na czakrze trzeciego oka i wewnętrznej stronie dłoni osobom duchownym robią to na zewnętrznej stronie dłoni (?), poza tym zawsze operują na czakrze podstawy. PO CO TO, jeśli wg nauk czcigodnego kościoła, nie ma czegoś takiego jak czakry? Z jakiego powodu najważniejsze kościelne rytuały koncentrują się na tych specjalnych miejscach? Dziękuję za wspomnienie Ojca Pio. Jest właśnie to bardzo wyraźny przypadek opętania klasyka! Wystarczy prześledzić jak to się zaczęło i na czym polegało. Już jako dziecko zaczął doświadczać wizyt złego , ktf3re oczywiście nie należały do przyjemnych, i dobrego ktf3ry oferował mu pomoc w walce z tamtym, zbawienie świata, odkupienie grzechf3w i tego rodzaju sprawy. Całe życie doświadczał diabelskich ataków, oraz pełnych współczucia i piękna kontaktów z Bogiem, Aniołami i tak dalej. Istoty dobre podpowiadały by walczył ze złymi, oczywiście z ich pomocą i wsparciem duchowym Tyle, że to co go dręczyło i owe dobre istoty, to był ten sam byt, ktf3ry grał z nim w dobrego i złego glinę.Jest to bardzo częsta manipulacja mająca na celu wydębienie zgody na opętanie. Żaden byt nie może dobrać się do człowieka, dopf3ki ten sam się na to nie zgodzi. Kto chciałby być opętany? No nikt Dlatego potrzebne jest małe kombinatorstwo. O tyle, o ile złe byty nie mogą nikogo opętać samowolnie, o tyle nic nie stoi na przeszkodzie, by udawały kogoś, kim nie są i zrobiły ofiarę w konia.I tak byt zazwyczaj najpierw zastrasza ukazując piekielne wizje, pf3źniej przychodzi jako dobry i oferuje pomocną dłoń. Człowiek głęboko wierzący, widząc przed sobą anioła czy inną świętą postać, zawsze im uwierzy bez zastrzeżeń i odda się w opiekę (i już jest ich). Później następuje dręczenie, włącznie z fizycznymi obrażeniami, z jednoczesnym wspieraniem przez dobrego opiekuna , który przekonuje, że to misja zbawienia dusz, coś wzniosłego i świętego. Wszystko, byle opętany nie próbował walczyć, ani nie zmienił zdania.Tak, identycznej historii doświadczyła Anneliese Michaelsen, tyle że byt lub byty ktf3ry ją opętały, działały dużo bardziej destrukcyjnie, dość szybko doprowadzając do zniszczenia organizmu żywicielki. Te Ojca Pio były nieco łagodniejsze i bardziej inteligentne. Kościół nigdy tego wszystkiego nie ujawni i nie przyzna, ponieważ musieliby powiedzieć prawdę: byty, które zwą demonami, nie mają kompletnie żadnego problemu z udawaniem Jezusa, anioła, czy nawet Matki Bożej. Mogą przyjąć formę jaką zechcą i stworzyć każdą iluzję. Co więcej, chodzenie do kościoła i bycie świętym (modlitwa, czystość, sakramenty etc.) w ogóle nie chronią przed opętaniem. Zarówno Pio jak i Anneliese, byli osobami bardzo żarliwie wierzącym, spędzającymi na modlitwie i żyjące w stanie łaski (tzn. regularnie się spowiadali, przyjmowali komunię). I to im w niczym nie pomogło Jeszcze a propos Ojca Pio byty które mu przez całe życie towarzyszyły, najwyraźniej nadal są obecne w pobliżu jego ciała. Znam kilka relacji (jedna z nich była opublikowana w Nieznanym Świecie w rubryce listy czytelnikf3w), kiedy pielgrzymi w San Giovanni Rotondo, doświadczali wizji piekielnych twarzy , czemu towarzyszyło odczucie tak przejmującego zła, że przez kilka dni nie mogli się od tego uwolnić. Obecność tych demonów może tłumaczyć, z jakiego powodu ciało nie uległo rozkładowi, gdyby zgniło i obróciło się w proch, one w końcu musiałyby je opuścić i wrócić w swój niebyt. Pewnie zgromadziły wystarczająco dużo energii, by pozostać w naszym wymiarze przez jakiś czas. A może też modlitwy wiernych zasilają je jakoś? Ale hola, złe demony w kościele? W świętej bazylice? Kościół ze zrozumiałych powodów nigdy tego nie przyzna.

Skomentuj Lvy Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *