Więźniowie czwartego piętra
„Nie wyjdą na ulice, bo od lat nie wychodzą z domu w ogóle.
Większość kubków w kuchni nie ma ucha. Często zapomina, że coś trzyma w ręce i wtedy kubek spada. Kiedy chce wypić herbatę w pokoju, najpierw bierze pusty i stawia go na stole. Potem wraca do kuchni, wlewa wrzątek do termosu, termos wiesza na balkoniku i idzie do pokoju. Sił zostaje tylko tyle, by usiąść i włączyć Na dobre i na złe.
– Widzę, co się dzieje. Ostatnio upuściłam czajnik. Woda była już zimna, a gdyby był wrzątek, tobym się poparzyła. No i nie mam już czajnika. Czasem tak się czuję przytłoczona tym wszystkim, że biorę książkę, przeczytam trzy linijki i oczy mi się zamykają.
Obok leżą Wyznania św. Augustyna i tygodniki „Niedziela”.
Danuta ma 75 lat, szczupłe dłonie, przezroczyste paznokcie i białe włosy upięte w kok jak u baletnicy. Jest tak drobna, że gdy siedzi za stołem, ten wydaje się ogromny. Wszystko wokół wydaje się większe, jedynie obrazek na ścianie przedstawiający ostatnią wieczerzę jest mikroskopijny, aż trudno dopatrzyć się na nim Jezusa wciśniętego pomiędzy apostołów.
Na tle białych ścian jej mieszkania każdy kolor sprawia wrażenie mocniejszego. Liliowy sweter Danuty niemal razi. Farba odpadająca z metalowego balkonika za jej plecami jest intensywnie niebieska. Kolor zielono-czerwonej sukienki anioła przyciąga uwagę. Figurkę dostali sąsiedzi od ciotki z Ameryki, ale im się nie spodobała, więc oddali Danucie. Przyjęła ją tak samo jak starość.
– Nie można robić z siebie cierpiętnika. Stany roszczeniowe do świata nic nie dają – mówi.
Kiedy ostatni raz samodzielnie wyszła z domu? Pięć lat temu? Już wtedy nie wiedziała, co trzeszczało bardziej: schody, po których zsuwała się z czwartego piętra, czy jej kości. Nic dziwnego, są prawie równolatkami.
Dozorca na parterze przechowywał jej wózek. Z siodełkiem. Ważył trzydzieści siedem kilo. Chwytała go obiema rękami i pchała do najbliższego sklepu. Czasem ktoś zapytał, czy pomóc. Ale jak na takie pytanie odpowiedzieć pędzącemu człowiekowi? A z perspektywy wózka z siodełkiem każdy jest taki. Robiła zakupy i szła z powrotem. To jakby zdrowy człowiek miał wejść z mlekiem i bułkami na Kasprowy Wierch. Zresztą na ścianie w mieszkaniu Danuty wisi wyblakły plakat z ośnieżonymi szczytami i skandynawskimi fiordami, a obok zdjęcie babci w stroju huculskim z wakacji w Karpatach. Lubiła góry.
Danuta już nie wychodzi. O takich jak ona mówi się: więźniowie czwartego piętra. Utknęli w mieszkaniach w blokach i domach bez wind. Nie upominają się o swoje prawa, bo nie wierzą, że jakiekolwiek mają. Najwięcej mogą powiedzieć o nich pracownicy opieki społecznej, bo to do nich dzwonią i mówią na przykład tak:
– Nie dam rady już wyjść do sklepu. Ja jestem za wysoko, a on za nisko. […]“
Polecamy Państwa uwadze pełny (dużo obszerniejszy) tekst tego poruszającego artykułu Ewy Wołkowskiej-Kołodziej z 27 XII 2017. Można czytać go na portalu ‚Pismo. Magazyn Opinii‘ – TU
Zob. art. pokrewny z Poznania – TU